niedziela, 17 lipca 2022

Listy naszych samobójców

Adam podszedł do sprawy rzeczowo - zaczął od listy utworów, które mają zabrzmieć na pogrzebie - od momentu wniesienia urny do kaplicy aż po ostateczne zamurowanie w katakumbach. Swoje ubrania, oprócz tego do trumny, sprzedał. To samo zrobił ze wszystkimi meblami, sprzętem AGD, RTV i książkami. Zapłacił czynsz dwa miesiące do przodu, tak samo, prąd, gaz i abonament telefoniczny. Abonamentu RTV nie płacił z zasady. Oddał wszystkie długi. Pieniądze z lokat, funduszy i konta przelał najstarszemu synowi. Gdy nadszedł ten dzień tzn. sobota rozłożył matę do jogi, centralnie, na środku pokoju, komórkę podłączył do ładowania, włączył “Path 5” Maxa Richtera, zapętlił utwór, i połknął przygotowane wcześniej tabletki. Na drewnianych panelach przy macie zapisał ołówkiem 5B datę i godzinę połknięcia. Odręcznie napisany list pożegnalny schował do zielonej koperty, którą położył obok komórki. Oto jego treść: “Próbowałem, naprawdę próbowałem ale nie daję rady. Wiem, że to… To nie była spontaniczna i nieprzemyślana decyzja. Wiem, że przynajmniej jedna osoba będzie bardzo cierpieć ,pięć kolejnych tak trochę powyżej średniej, reszta mniej więcej przez dwie trzy godziny - uznałem, że to nie jest zbyt duży bilans strat. Zdaję sobie sprawę, że to brzmi okrutnie ale - patrz zdanie pierwsze. Poza tym za dwa lata emocjonalnie wszystko wróci do stanu pierwotnego - taki czas dają naukowcy na prawidłowe przeżycie żałoby. Jeśli o czymś zapomniałem i przez to narobię komuś dodatkowych kłopotów - z góry przepraszam. To już chyba wszystko. W kopercie czerwonej jest testament a właściwie ostatnia wola - ciało oddaję Uniwersytetowi. Kopia testamentu w notatniku w telefonie pod nazwą “testament”. Ostatnim słowem tego listu będzie mój ulubiony wyraz dlatego teraz kończę już pisać i żegnam czytających te słowa NIEPRAWDOKURWAPODOBNY

poniedziałek, 7 listopada 2011

Trawertura "Czarodziejskiej Góry"

Latem w parku siedzę na zielonej ławce - kolor nie ma znaczenia dlaczego więc piszę zielonej?... Czytam "Cesarza" Kapuścińskiego. Dzieci biegają po piasku, plac zabaw huczy od śmiechu niczym piec martenowski, przechodzą dwie matki - dwie kobiety, które wydały na świat swoje córki i jedna z nich widząc że czytam podchodzi i zagaduje:"Pan tak zawsze z książką, ja też bardzo lubię Kapuścińskiego ale nie mam czasu by poczytać bo dzieci, bo dom, bo mąż, bo praca ale kiedyś na pewno się wezmę, poza tym podobno przynajmniej raz w roku trzeba przeczytać "Tajemniczą górę" Manna". Kończy i odchodzi z uśmiechem za swoją córką. Skoro matka dzieciom o czarnych włosach i przyjacielskim tembrze głosu tak mówi czytam więc "Czarodziejską górę" - mniej więcej od miesiąca - czyli o wiele krócej niż trwa sama powieść. Autor zaleca by przeczytać ją dwa razy ale by to zrobić wypadałoby wyjechać do sanatorium i w spokoju balkonowego leżakowania wolno wdychać sączące się z kart słowa. Niewiele rozumiem więc pozostają obrazy - unużany w słabym świetle peron, po którym idzie bohater - Hans Castrop ze swoim kuzynem Joachimem.
To ogromna książka skąpana w morzu słów, morzu znaczeń, morzu cierpień.
Zaczął się właśnie listopad, opadły liście a ja zamknąłem ostatnią stronę powieści Manna. O czym była - nie wiem - i chyba nie ma sensu analizować, opisywać fabuły i odbierać czytelnikowi rozkoszy poznawania świata oczami głównego bohatera. Na pewno warto ją przeczytać by zrozumieć, że życie, czas, cierpienie i miłość są pojęciami bezwzględnie względnymi. Warto zadać sobie katorżniczy trud doczytania jej do końca ponieważ ostatnie akapity rzucają zupełnie nowe światło na te pełną światłocieni książkę. Mann pisał ją dwanaście lat. Pomysł zrodził się nie gdzie indziej jak właśnie w szwajcarskiej miejscowości kuracyjnej Davos, do której autor zjechał w odwiedziny do swej chorej żony. Akcja książki rozciąga się na siedem lat. Mnie zajęła trzy miesiące i teraz chodzę po bibliotekach i niczego nie mogę wybrać.
Książka jest o czasie - to trywialne stwierdzenie ale nic lepszego nie przychodzi mi do głowy (krytycy w większości zaczynają od dojrzewania Hansa Castropa, walce o jego duszę pomiędzy Naphtą a Settembrinim, panoramie społeczeństwa europejskiego u progu wojny i kondycji moralnej końca dwudziestego wieku itp). W sumie trudno się z nimi nie zgodzić przecież mówią prawdę i wiedzą o czym jest książka i co autor miał na myśli choć zapewne sam nie przypuszczał, że właśnie to i to na tylu stronach.
Cisza, śnieg, szum powietrza, kroki na korytarzu, przyćmione światło, powiew wiatru, szelest sukni, odgłos wystrzału, kości zastygłe w szklanym uścisku rentgenowskich promieni i mnóstwo pytań i wątpliwości okraszonych przepysznymi daniami serwowanymi w niezwykle wyrafinowany sposób taki klimat panuje na szczycie Czarodziejskiej Góry.
Równie ekscytujące jest sfera, którą Manna ledwo muska a mianowicie miłość, erotyka i pożądanie. Oto mamy piękną i niedostępną KŁawdię, w której durzy się Hans, mamy całą stronnicę opisów, w których Hans obserwuje, analizuje, opisuje mamy mnóstwo słów a jakby daleko od duszy Hansa jesteśmy, jakby autor bał się zajrzeć głębiej w serce pełne buzujących hormonów.
Hans mówi prawdę z zamkniętymi oczami - jest tchórzem ale w takiej epoce żył i ani mu było w głowie łamać konwenanse.
Scena na peronie - opadające płatki śniegu tłumią wszelkie odgłosy, blade światło gazowych lamp więcej maskuje niż oświetla - za chwile rozpocznie się mozolna wspinaczka na "górę".
Bal maskowy gdzie z zamkniętymi oczami można wyznawać miłość i trwać w miłosnej ułudzie biorąc ją za realność.
Samotna wycieczka w góry - zatracenie w zamieci.

poniedziałek, 29 listopada 2010

Każdy ma sekrety..

Stieg Larsson "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet"

KSIĄŻKA
Do mniej więcej trzysetnej strony nie dzieje się nic intrygującego - poznajemy bohaterów, relacje między nimi, kilka słów o przeszłości, kilka znaków zapytania, niepozorne zwroty akcji, mnóstwo nazwisk, opisy pewnych zdarzeń, trochę seksu, trochę przemocy aż wreszcie minąwszy połowę opasłego tomu akcja nabiera ikry i coś się zaczyna dziać. Zupełnie świadomie stosuję tak enigmatyczny opis by nie uchylać choćby rąbka tajemnicy gdyż mimo wszystko polecam tę książkę z całego serca. Czyta się szybko, akcja rozwija się klarownie i logicznie - bohaterowie mają swój niezaprzeczlny urok i mimo pewnego natłoku informacji czyta się przyjemnie.

FILM
Powiem jak koza - KSIĄŻKA BYŁA LEPSZA. Nie można w ten sposób robić ekranizacji!!!!! Postaci, które bełkoczą coś na ekranie nie są nawet cieniem bohaterów widniejących na kartach książki. W filmie nie ma nic z klimatu literackiego pierwowzoru - jakby cała ekipa filmowa składała się z licealistów piszących pracę domową dla upierdliwej nauczycielki.Ponaciągali i poskracali tło i akcję, wyprali z uczuć i charakteru postaci, sfilmowali jakby idioten kamerą, muzykę pisał uczeń podstawówki muzycznej a aktorzy grają jakby robili szopkę wigilijną w strażackiej remizie. Czemu się tak ciskam ? A temu, że już od dawna nie mogę trafić na poruszający, głęboki, mądry i inteligentnie wyreżyserowany film.

niedziela, 8 sierpnia 2010

"Na południe od granicy, na zachód od słońca" Haruki Murakami

Gdy skończyłem ją czytać wyszedłem na balkon i zapaliłem papierosa. Na ciemnym niebie zobaczyłem światło, jasne, czyste, spokojnie płynące na tle gwiazd, niczym teatralny reflektor płynący w przestrzeni. Światło stawało się coraz jaśniejsze i jaśniejsze jakby chciało coś oświetlić, jakby dawało znak po czym stopniowo gasło by zniknąć i rozpłynąć się w zimnym sąsiedztwie nieruchomych gwiazd...
taki literacki obrazek, który zdarzył się naprawdę i przez to jest niewiarygodny... jego książki dotykają mnie osobiście ale...odbiór jest już inny niż w czasach licealnych

DANCE DANCE DANCE

"Jeżeli się wytęży słuch, słychać głos pragnień. Jeżeli się wytęży wzrok, można je zobaczyć."
Ta książka kończy się dobrze lecz jest jak sen, którego wspomnienie znika wraz z nadchodzącym świtem.Sen momentami długi i nudny, zaczynający się dopiero po siedemdziesięciu stronach, czasem przewlekle rozsypujący niepotrzebne słowa ale trwający nieśpiesznie w rytmie śpiącego czytelnika. Sen o ludziach bez twarzy, bez konturów, nawet bez właściwości. A jednak pozostawia we mnie pustkę bo w tym śnie pośród japońskich opadów śnieżnych to ja byłem bohaterem, choć nim nie byłem i dlatego teraz czuję pustkę i coś w rodzaju zaskoczenia i czuję jak z minuty na minutę uciekają ciepłe uczucia, umyka dźwięk opadających płatków śniegu, zacięty wyraz twarzy, szum odjeżdżającej windy, zapach spleśniałej ciemności długiego korytarza i tajemnicza postać w owczej skórze.
To początek znajomości z wyobraźnią pana Haruki Murakami. Za moment wybiorę jego kolejną książkę i kilka kolejnych dni spędzę na placach zabaw made in Japan.

niedziela, 18 kwietnia 2010

H....t

Ciemność. Muzyka smutno pobrzmiewa długimi pociągnięciami smyczków. Scenę z wolna rozjaśnia szeroka smuga jasnego światła. Na scenę wchodzi grupa ochroniarzy rozglądając się wokół, po nich wolnym krokiem wkracza kondukt żałobny. Czterech żałobników dźwiga na ramionach deskę, na której spoczywają zwłoki. Stawiają ciało na katafalku i odchodzą na bok.Król i Królowa zajmują miejsce na podwyższeniu, obok dworzanie. Przed zwłokami klęka młody człowiek ubrany w czarny golf, marynarkę, spodnie i okulary. Palce jego dłoni niemal dotykają stóp trupa. Zalega absolutna cisza. Bardzo długa pauza powoduje poruszenie pośród pary królewskiej i dworzan. Król wstaje i przerywa niemożliwą do wytrzymania ciszę.

"Hamlet, nasz drogi brat, zmarł nie tak dawno:
Świeża jest pamięć o nim - i przystoi,
Ażeby w sercach trwała wciąż żałoba,
A państwo było jedną wielką łzą.
Wszelako naszą naturalną boleść
Powściąga nakaz rozsądku: musimy
Smucić się mądrze - nie zapomnieć króla
Zarazem jednak pamiętać o sobie."...

To nie był sen. Tak się zaczyna spektakl, który kiedyś chciałbym obejrzeć na żywo - nie we śnie, nie w wyobraźni lecz na scenie. Zaczyna się i kończy pogrzebem. Wszystko ma swój początek i koniec w śmierci. Na katafalku za każdym razem będzie leżeć Hamlet a nad nim kolejny władca wypowie te znamienne słowa "Hamlet nasz drogi brat zmarł..." tu głos powinien się załamać ale spektakl obłudy, fałszu i knowań trwał będzie dalej aż pochłonie wszystkich uczestników widowiska. Potem wszystko trzeba będzie posprzątać i cały proces zacznie się od nowa.

środa, 9 grudnia 2009

Tattografia

Zeszłego roku regularnie po dwudziestym pierwszym lądowaliśmy z Najmłodszą na oddziale ósmym Szpitala Dziecięcego na Spornej. Diagnoza - obturacyjne zapalenie płuc i oskrzeli. Kroplówki, inhalacje, syropki, tabletki - zaduch, hałas, szum i długie bezsenne noce.
Gdy Najmłodsza zasypiała zalewałem "trzy w jednym" wychodziłem przed Izbę lub zjeżdżałem do piwnicy i jarałem faję. Czasem pogadaliśmy z innymi matkami o ciężkich i powikłanych porodach, głupich lub mądrych lekarzach, niezakręcalnych kaloryferach, lekach czyniących cuda, roztapiających się rurkach w nebulizatorach a gdy tematy i fajki się kończyły każde z nas wracało do swojej celi, to znaczy boxu i lepiej lub gorzej próbowało przetrwać noc obok swej pociechy.
Ja czytałem.
Po "Monachium - zemsta" sięgnąłem po wpływem filmu i wszystko przebiegało mniej więcej tym samym torem poza jedną, moim zdaniem fundamentalną sprawą - poza zdradą. Film Spielberga kończy się na obskurnym placu zabaw gdzieś na Manhattanie - Avner odmawia Efraimowi dalszej współpracy, Efraim odmawia Avnerowi wspólnego przełamania się chlebem. Każdy idzie w swoją stronę. W tle widzimy wieże World Trade Center. Koniec filmu.
Książka ma jednak ciąg dalszy. Mossad zaczyna szantażować Avnera. Blokują jego konta, próbują porwać córeczkę - pewnej nocy pod drzwiami swojego domu na Brooklinie znajduje zdjęcie małej Geuli - "na jej czole ktoś narysował cztery koncentryczne okręgi z kropką w środku, idealny cel".Ale Avner jest agentem i potrafi działać. Nie powiem co robi ale robi to skutecznie - rodzina zostaje ocalona, przynajmniej w pewnym sensie.
Avner - bohater powrześniowych wydarzeń, dowódca oddziału, który zlikwidował osiem "nazwisk" zostaje zdegradowany do pozycji nielegalnego imigranta, staje się nikim, człowiekiem bez tożsamości, dokumentów i prawa legalnego pobytu w USA. Za to, że walczył za swój kraj poświęcając najlepsze lata swej młodości, rodzinę zostaje bezlitośnie poniżony i opluty.
Oczywiście istnieje też druga strona medalu - Avner jest agentem służb specjalnych a ze służb nie wychodzi się nigdy jednak on oprócz rozkazu swojego przełożonego dostał też słowo i obietnicę, że po zakończeniu akcji będzie miał konto pełne pieniędzy. I ta obietnica została złamana - okazało się, że ludzie, pod którymi służył to zwykli kłamcy i cyniczni wyzyskiwacze, demagodzy, którzy w imię szczytnych idei, bez mrugnięcia okiem za pomocą kłamstwa i oszustwa wykorzystali jego łatwowierność i wiarę, że walczy ramię w ramię z patriotami takimi samymi jak on.
Mam osobisty żal do Spielberga, że całkowicie pominął ten fakt w swoim filmie i strasznie, ale to już prywatnie, zrobiło mi się żal Avnera.
Najmłodsza nie budziła się często, czasem wstawała siku ale noce spędzała bezpiecznie w wysokim łóżeczku otoczonym prostopadłymi prętami. Dzielnie znosiła trudy szpitalnej egzystencji.Być może zbyt dzielnie...drugiego dnia pobytu już posłusznie podnosiła rączkę by przyjąć kolejną dwugodzinną kroplówkę. Cierpliwie spędzała długie popołudnia w przegrzanym boksie - na korytarz nie wolno było wychodzić bo przecież łacno o infekcję, dlatego z lubością celebrowaliśmy wynoszenie nocniczka do kibelka czy wieczorną kąpiel pod prysznicem czy później w wannie przeogromnej gdzie pluskaliśmy się do woli i wody prawie po kostki. I przez cały ten czas patrzyłem z niepokojem w te małe, nieświadome oczka mając nadzieję, że tym razem to już ostatni nawrót. I odpukać mimo pójścia do przedszkola i dwutygodniowych przeziębień do szpitala jak na razie się nie wybieramy...